^

Robert Kubica - Klub Kibiców

niedziela, 16 marca 2014

Rally Guanajuato Mexico 2014 – Rajdowe wspomnienia HiP



Środa
Plan na dziś zakładał: dotarcie do odcinka Ibarrilla, wizytę w Parku Serw. i spotkanie z M-Sport na Happy Hour.


Po małych przebojach docieramy na start 12-14 OS-u. Gdyby nie jadący przed nami samochód z ekipy VW, ciężko byłoby nam znaleźć drogę dojazdową. Ogólnie oznaczeń/drogowskazów nie ma tu żadnych. Zostaje jedynie mapa, która i tak jest za mało szczegółowa.
Ale wracając…Podjeżdżamy do punktu początkowego, który znajduje się wysoko nad miastem Leon. Rozpościera się stąd wspaniały widok na całą okolicę. Nie ma tu zbytnio miejsca aby bezpiecznie zaparkować i zaczekać na naszą ekipę, więc zawracamy z myślą, że staniemy trochę niżej i podejdziemy na piechotę, ale… my zawracamy, a stojący tam sędzia rajdowy (ten, który podpisuje każdej załodze wjazd na odcinek) macha na nas i pokazuje, że on odjedzie trochę swoim samochodem i zrobi nam tym samym miejsce postojowe. Mamy kolejny dowód, że Meksykanie to bardzo mili i pomocni ludzie. Od niego dowiadujemy się, że Robert miał na poprzednim odcinku spotkanie z jakimś lokersem. Wiedział też, że nic się poważnego nie stało i Robert będzie kontynuował zapoznanie nowym samochodem. Opowiadamy mu o naszych kłopotach z dotarciem na odcinek, o błądzeniu po tych wąskich uliczkach, na których nie ma żadnych nazw, znaków itd… na co on odpowiada – Nie martwcie się, tak to już tu jest… to jest już 11-ty rajd na na którym będę i mi też zdarza się tu pobłądzić.
No to nas pocieszył :)
Przedłużające się czekanie umililiśmy sobie na rozmowie o naszych europejskich rajdach. Ciekawy był bardzo jak one wyglądają okiem zwykłego kibica.
Robert jak zwykle kazał na siebie “trochę” czekać, ale gdy już podjechał, jego uśmiech wszystko nam wynagrodził. Szybkie przywitanie i w drogę, bo mają już trochę spóźnienia. Zdążyliśmy jedynie zapewnić chłopaków, że nigdzie nam się nie spieszy i zaczekamy spokojnie do ich drugiego przejazdu. W międzyczasie przyjeżdżały pozostałe załogi, więc nudno nie było. Każda ekipa uśmiechnięta, wyluzowana, widać, że meksykański klimat udziela się wszystkim. Ogólnie mówiąc, każdy tu się do nas uśmiecha – ciężko to dokładnie opisać, nie jest to taki nasz europejski, czasami trochę wymuszony uśmiech, wręcz przeciwnie, tu widać, że uśmiech praktycznie nie schodzi z buzi tych ludzi – strasznie to miłe.
Z obrzeży Leon przywędrowało tu na przełaj trzech chłopców. Małe brzdące, a w rękach maczety, którymi torowali sobie drogę przez suche, ostre chaszcze.
W lekko palącym słońcu, po którym mamy już pierwszą, tegoroczną opaleniznę (i mimo filtr 50 trochę spalone nosy;) ) doczekaliśmy się drugiego przyjazdu Roberta i Maćka. Teraz na spokojnie jest trochę więcej czasu. Robert opowiada jak wyglądał ten mały incydent z lokersem i przekazuje nam pozdrowienia dla kibiców. Widać, że jest w dobrym humorze. Nasz zamiar pokazania mu małych flag zostawiamy na później. Nie chcemy ich niepotrzebnie jeszcze dziś spowalniać – co się odwlecze to nie uciecze, mamy już plan na jutro ;)
Kolejny punkt – wizyta w parku serwisowym. Wprawdzie wszystkie ekipy ze stawki WRC są już w całości rozlokowane, ale cała otoczka parku jest jeszcze w powijakach. Malowane są na ostatni moment wysokie rusztowania. Jakiś chłopak siedzi i na maszynie zszywa z sobą kawałki banerów, które posłużą za oddzielenie strefy ekip od kibiców. Panuje tu jeszcze spory rozgardiasz. Przy ekipie Citroena mile zaskakuje nas jeden z poprzednich mechaników Roberta. Zauważył nas już z daleka. Wracają ubiegłoroczne wspomnienia. Te wszystkie rajdowe spotkania, wizyty na testach naszej ekipy… ech … łezka się w oku kręci…
W parku serw. jak zwykle wszystkie sieci intern. są zabezpieczone hasłem. Pędzimy więc w poszukiwaniu darmowego WiFi – musimy przecież przesłać Wam jakoś filmik z zapoznania :) Udaje się, a my spokojnie możemy udać się do HolidayInn na spotkanie M-Sportu.
Nasze przypuszczenia sprawdziły się… Robert się na nie nie stawił. Krótko skwitował już przecież raz całe dzisiejsze zdarzenie, więc pewnie nie miał ochoty wałkować tego tematu dłużej ;)
U nas jest teraz 23:35, więc pora spać. Jutro shakedown i aby na niego spokojnie dotrzeć i znaleźć ciekawą miejscówkę musimy wstać o 5:15. A zatem …dobranoc, a u Was pewnie już dzień dobry :)

Czwartek
Jeszcze po ciemku wyjazd na shakedown. Kilka kilometrów przed… halt… koniec drogi dojazdowej dla zwykłego kibica :/ Dostaliśmy jedynie pocieszające info, że do odcinka będzie jechał autobus. No to czekamy. Mija 5…. 10… 20 minut… Jest podjeżdża jakiś “strupek”. Bilet 10$. Pakujemy się do środka, a za nami pół pobliskiego miasteczka. Rodziny z maleńkimi dziećmi, które śpią jeszcze rodzicom na rękach, starsi panowie w kolorowych ubraniach, sporo młodzieży z aparatami w dłoniach, praktycznie przekrój całego meksykańskiego społeczeństwa. No to w drogę… Po sporym podjeździe droga wydaje się nie mieć końca, do tego autobus co chwilę staje i zabiera jeszcze ludzi z drogi. Tak obładowany, ledwo jedzie pod górkę, ale najważniejsze, że jedzie :) Docieramy w pobliże drogi na shakedown.
No to teraz gdzie idziemy? Praktycznie do startu i do mety jest niedaleko. Mamy jeszcze sporo czasu, więc decydujemy, że zaczniemy iść odcinkiem od mety, aż dojdziemy do jakiegoś ciekawego miejsca. Idziemy… idziemy… ale tu każde miejsce jest fajne. To kaktus w tle, to piękny biały koń pasący się przy drodze, ciężko zdecydować. Dochodzimy do małego potoku, który przecina odcinek. Już na pierwszy rzut oka widać, że będzie to najlepsza miejscówka na przyczepienie małych flag :) Po zjeździe samochody muszą mocno tu dochamować i przejechać potokiem w górę. Nie ma na co czekać wieszamy flagi. Oczywiście całemu zdarzenie nie przechodzi nie zauważone. Jest tu sporo ekip różnych mediów. Meksykanie podchodzą robić sobie pamiątkowe zdjęcia, strasznie ich to ciekawi o co chodzi z tymi flagami. Łamaną angielszczyzną padają pytania “Ty blondynka. Skąd Blondynka na rajdzie? Ty jeździć na rajdy? Ty lubieć rajdy?” Zabawne sytuacje…
Rozwieszam i rozwieszam te flagi… Paweł w międzyczasie udziela “wywiadu” dla meksykańskiej gazety. Pan nagrywa i skrupulatnie notuje… Skąd jesteśmy, jak się nazywamy, dlaczego taki kawał świata jechaliśmy na rajd, czy nam się podoba… i takie tam… Ogólnie wszyscy Meksykanie są to straszne gaduły. Obok kogo by nie stanąć to od razu zagaduje :)
Lokujemy się przy strumyku, robimy pierwsze testowe fotki… podchodzi do nas jeden z fotografów i radzi, że póki nie zaczęli jeszcze jeździć to radzi nam iść sporo do góry, a potem ewentualnie tu wrócić. U góry jest podobno spektakularny nawrót, który daje spore efekty. No tak, ale co z flagami? Decydujemy, że flagi obfotografujemy po zejściu, a teraz rzeczywiście póki jest jeszcze czas, wdrapujemy się na górę. Idziemy, idziemy… dostaję już zadyszki… to naprawdę jest pod górę ;)
Po drodze fajnych miejscówek jest jeszcze kilka. Te górskie krajobrazy w połączeniu z rosnącymi tu wszędzie dużymi kaktusami wyglądają nieziemsko. Dochodzimy do nawrotu. Chyba rzeczywiście będzie on spektakularny, bo jest tu cała śmietanka rajdowych fotowyjadaczy, a za nami ciągną kolejni :)

Opłacało się wdrapywać tak daleko, bo przejazdy rzeczywiście stąd wyglądają bardzo efektownie. Po dwóch przejazdach naszej załogi, mamy trochę przerwy, więc schodzimy w dół. Chłopaki pojechali na serwis, a że jest on dosyć sporo oddalony, więc spokojnie udaje nam się zejść do strumyka. Przewieszamy trochę flagi, których pilnowała tu nam cały czas TVP ;) Jest git. Możemy zajmować stanowiska bojowe i czekać. Kilku chłopaków wpada na pomysł zrobienia małej tamy, aby zwiększyć ilość wody na drodze. Wystarczyło, że przejechał Tanak, Prokop i Kubica i ta większa woda została uwieczniona nie tylko w obiektywie ale i na flagach. Pierwszy chrzest rajdowy zaliczony :)
Wracamy na start, przy którym ustawia się akurat na swój ostatni przejazd nasza ekipa. Wziuuuuuum i pojechali, a za nimi tumany pyłu. Dopiero stąd widać większą część ich przejazdu i dopiero tu widzę jaki kawał drałowaliśmy pod tą górkę :O
Autobus zacznie zwozić ludzi dopiero po zakończeniu shakedown, a więc musimy sobie w inny sposób załatwić podwózkę ;) przy samochodzie udaje nam się jeszcze spotkać akurat zatrzymującego się Roberta, który zatrzymuje Neuvilla, aby przekazać mu info odnośnie małej przeszkody, która pojawiła się na drodze. Chłopaki w super humorach… my w super humorach…
Jedziemy do parku serwisowego. Robert zostaje od razu porwany przez media. Udziela kilku wywiadów po czym ucieka coś w końcu zjeść. My też uciekamy. Trzeba przygotować się do pierwszego OS.
Ulice Guanajuato, na których rozegrany zostanie OS 1 zaczynają się mocno zagęszczać, na godzinę przed rozpoczęciem ma się wrażenie, że zjechał się tu cały Meksyk. Aby mieć trochę dłuższy widok na przejeżdżające samochody, zajmujemy ostatnie miejscówki na balkonie pobliskiej restauracji. Jest strasznie gwarno. W koło przewija się sporo osób sprzedających wszystko czego dusza zapragnie, począwszy od świecących gadżetów, czegoś na styl cukrowej waty po gotowaną kukurydzę. Uliczki pełne są przeróżnych zapachów. Wszystko przyrządzane jest w niezbyt schludnych warunkach, ale wygląda i pachnie tak, że mimo pełnych żołądków nasze oczy zjadłyby wszystko. Zaczyna się. Obserwujemy z góry ustawiające się w jednej z uliczek samochody. Piski, okrzyki, brawa towarzyszą każdej przejeżdżającej załodze. Jest to niesamowite. Nie wiem czy jest jeszcze jakiś inny rajd, na którym panuje taka atmosfera. Tu wszyscy są jak jedna wielka rodzina.
Po przejeździe na rozpoczęcie biegniemy na start OS 1, gdzie w ostatnim momencie łapiemy chłopaków przy mocno wyjącym już silniku. Start…. pojechali. Jeszcze przez moment widzieliśmy ich w oddali w jednym z tuneli, ale tam niestety mieli wejściówki tylko wybrani.
Podsumowując… Dzień był super, Meksyk jest super, Meksykanie są super, oby teraz naszej załodze poszło super na tutejszych trasach. Będziemy im jak zwykle mocno w tym kibicować :)

Piątek
Z racji, że oba odcinki umiejscowione najbliżej naszej bazy nie posiadają wyznaczonych punktów widokowych dla kibiców, jesteśmy zmuszeni zająć miejsce wjeżdżając na OS-y jeszcze przed ich zamknięciem. Pobudka o 4:00, kanapki na drogę i w góry. Jazda po ciemku to istny hardcore :) momentami droga biegnie obok takich zboczy, że może i lepiej, że tego dokładnie nie widać.
Za miejsce postojowe wybieramy sobie dróżkę łączącą OS 2,4,6 i 8. Wprawdzie będziemy tu uziemieni, aż do późnego popołudnia, czyli do przejazdu wszystkich załóg i otwarcia trasy, ale za to mamy extra miejscówki na cztery przejazdy.
Dopiero przed godz. 7-mą zaczyna się rozwidniać. Temperatura nad ranem w okolicach 8-10 st. Rozprostowujemy kości i razem z zaprzyjaźnioną ekipą idziemy na wcześniej upatrzone już miejsce. Dochodzimy do sporego wzniesienia skąd rozpościera się widok na jezioro i okalające go meksykańskie górki. Już przy przejeździe samochodów otwierających trasę widać jak długo będziemy mogli podziwiać przejazdy wszystkich załóg. 7:50, zza gór zaczyna wychodzić słońce, oświetlając taflę wody. Widok jest niesamowity. Dopiero teraz dostrzegamy kampery i sporo namiotów rozbitych w okolicy. To Meksykanie, którzy przyjechali tu już dzień wcześniej. Chcieli mieć pewność, że na 100% dostaną się na odcinek przed organizatorami. Kolejny raz doświadczamy ich otwartości. Każdy przechodzący obok zagaduje, pozdrawia. Do tego świeci słońce, robi się coraz cieplej, istna sielanka. Na jezioro zaczynają wypływać ludzie w kajakach – całkiem ciekawy sposób na oglądanie rajdu. Nad nami pojawia się helikopter. Ooo! będzie nagrywał ten fragment przejazdów. Doczekaliśmy się. Z daleka dobiega już warkot silników. Kłęby pyłu unoszą się jeszcze długo za każdym samochodem. Mimo iż stoimy wysoko na skarpie, mamy już na sobie sporą warstwę naturalnej ochrony przeciwsłonecznej ;)
Po przejeździe wszystkich załóg obieramy drogę powrotną do samochodu i sporymi wybojami, nie przypominającymi już wcale drogi, wspinamy się jeszcze wyżej na kolejny odcinek. Dojeżdżamy pod sam OS 4. Jest tu spory lewy nawrót z idealnym miejscem na rozwieszenie małych flag. Zajmują one praktycznie całe siatki odgradzające, zastawiając niewiele miejsca na flagi innych kibiców. Mocno łopoczące na wietrze trochę utrudniają zadanie całkiem sporej grupce fotografów. Dość śmiesznie wyglądają ich głowy umiejscowione pośród nich :) Po przejeździe pierwszej załogi słychać, że samochód po tym nawrocie zjeżdża mocno w dół. P. decyduje się zatem zejść niżej, ja zostaję nagrać naszych chłopaków z flagami w tle. Po każdym przejeździe robię się co raz bardziej ziemista, ale co tam… ponoć naturalne kolory są zawsze na czasie ;) Drepczę w miejscu nie mogąc doczekać się już Roberta z Maćkiem. Teraz, teraz… Przejazd idealny, a zarazem bardzo widowiskowy! Uwielbiam takie miejsca, gdzie samochód wygląda jakby miał się zaraz złamać w pół. Wraca P. Jest … jakby to dobrze powiedzieć… lekko mokry :) ale jego uśmiech od ucha do ucha mówi wszystko ” zaje…fajna miejscówka”. No tak, a ja tego nie widziałam. Jakby tak dało się zobaczyć więcej, więcej, więcej…

Zwijamy flagi i jedziemy w dół na OS 6. Tym razem nie wdrapujemy się na skarpę, a stajemy na początku jeziora. P. lokuje się za wysokimi słupkami/murkami, ja obieram miejscówkę z widokiem na długi przejazd wijącym się OS-em. Na przeciw rośnie kilka drzew, a więc jest okazja na rozwieszenie w ciekawym miejscu klubowej flagi. Aha… to nie takie proste. Ziemia na zboczach wygląda na twardą, ale niestety tylko wygląda. Udaje mi się zaliczyć kilka zjazdów w dół i pociachanie nóg, ale flaga w końcu prawidłowo zawisa. Czekamy, czekamy….
Na horyzoncie pojawia się Ogier. Okazuje się, że choć stoimy blisko drogi to wiatr wiejący zza naszych pleców kieruje cały unoszący się kurz w przeciwną stronę. Idealnie. Yhy… idealnie do pewnego czasu ;) Po przejeździe Evansa razem z fotografem M-Sportu mamy na sobie wszystko to po czym właśnie przejechał. Teraz kolej na Roberta. Wśród fotografów widać poruszenie. Choć wydawać by się mogło, że dla starego wygi to powinien być chleb powszedni, to… wcale tak nie jest. Są u nich takie same emocje jak u nas :) Kubica, Kubica, Kubica… :) Po przejeździe na moment złapaliśmy zasięg, dochodzą zaległe smsy, wokół wielkie poruszenie… “i jak? jakie czasy?” Jest dobrze, 6-ty czas, ba! nawet bardzo dobrze. Dowiadujemy się, że nie jedzie już Tanak. Meksyk to nie bułka z masłem. Zresztą każdy rajd ma w sobie trudne elementy.
Wracamy do samochodu i kolejny raz pokonujemy momentami mrożącą krew w żyłach górską trasę, do której ni w ząb nie jest przystosowany nasz osobowy pojazd, ale pokonanie na nogach, w tym palącym słońcu kilkunastu kilometrów raczej nie wchodzi w grę. Zdecydowanie wolę zacisnąć zęby i w samochodzie przeżyć tę przejażdżkę życia :)
Niby widok przemoczonego P. nie zachęcał do powtórki z rozrywki, ale ciekawość wzięła górę. Na ostatni przejazd idziemy w dół, do strumyka. Tu w najlepsze trwają już ostre prace mające na celu oczyszczenie potoku i przywrócenie go do stanu pierwotnego, tak aby znów przez drogę przepływała większa woda. Poświęcenie z jakim się to odbywa jest zadziwiające. Nikt nie zważa na brud. Pierwszy raz widzimy takie zaangażowanie. Trzeba oczyścić wszystko to co zostało niepotrzebnie naniesione. Teraz przydałyby się chociaż jakieś gumowe rękawiczki, a tak w przerwie będziemy mieli co wydłubywać zza paznokci ;) Takie chwile łączą, budują fajną atmosferę, gdy każdy w międzyczasie opowiada swoje anegdoty z innych rajdów :)
Zostaje już tylko zająć odpowiednie miejsce i czekać. Nauczeni doświadczeniem dnia poprzedniego, aby flag nie rozwieszać przy wodzie, na płocie ląduje tylko jedna z flag, która do nas przyszła – ta większa z napisem “Robert jesteśmy z Tobą, zawsze, wszędzie”.
Nasza praca zespołowa przyniosła oczekiwane skutki. Jadący jako pierwszy Ogier, sprawił, że tym razem i moja koszulka nadawała się do wykręcania :) Najważniejsze, że kamerka przeżyła wielką wodę, uff… Ubrania zawsze można wysuszyć, ale ze sprzętem już może być różnie, więc do przejazdu Roberta decyduję się obserwować to całe widowisko od tyłu. Duża prędkość i rozprysk wody jest niesamowity. Ale moment, moment… z przodu musi to wyglądać jeszcze efektowniej. Biegnę przez wodę, tak aby uwiecznić ten cały moment przejazdu. U góry słychać już nadjeżdżający samochód… chłopaki zajmują miejsca i … pluuuuum. Zaje…fajny widok :) Tego się nie spodziewałam :) Robert jak to Robert, obrał trochę inny tor jazdy, co miało odzwierciedlenie na wszystkich fotografujących go z boku :)
Takie momenty będzie się pewnie jeszcze długo wspólnie wspominać…
Po przejeździe wszystkich załóg wracamy do samochodu i czwarty raz pokonujemy wąską, górską trasę. Teraz to ona już wcale nie jest taka straszna… wychodzi na to, że człowiek do wszystkiego może się w końcu przyzwyczaić.
Obieramy kierunek dom. Trochę zmęczeni słońcem i tym wchodzeniem, schodzeniem, wchodzeniem, schodzeniem…. ledwo mamy siły na jakieś jedzenie, kąpiel itd… ale chyba śmiało możemy stwierdzić, że był to najlepszy nasz rajdowy dzień – patrząc na wszystkie dotychczasowe rajdy :))

Sobota
Mogłoby się wydawać, że dzięki temu, że dzisiejszy pierwszy odcinek rozpoczyna się po 9-tej to trochę sobie pośpimy, ale nic z tego. Jest on najbardziej oddalony od naszej bazy, więc wstawanie duuużo przed świtem znów nas nie omija.
Przejeżdżamy nasze Guanajuato, Leon i kierujemy się w kierunku drogi na której rozgrywany był shakedown. To właśnie tą drogą prowadzi dojazd do OS 12. Momentami trzeba się zatrzymywać, cofać i ze sporego rozpędu atakować podjazdy, a wszystko przez to, że dostaliśmy auto z automatem, który średnio sam radzi sobie na dużych wzniesieniach. Jakimś psim swędem docieramy i mamy nawet jeszcze sporo czasu na znalezienie miejscówki. Oj… dobrze, że tego czasu było, bo trochę się nadreptaliśmy ;) Mamy idealny płot do rozwieszenia dużej flagi, więc zawisa ona skierowana na wprost dojazdu. W międzynarodowej ekipie obserwujemy wszystkie przejazdy poprzedzające ten Roberta. Dopiero tu spotykamy pierwszego kamerzystę z Norwegii. Na każdym dotychczasowym rajdzie mocno widać było skandynawskie akcenty – tu niestety oprócz tego pana nie spotkaliśmy nikogo z norweską czy fińską flagą.
Po przejeździe naszej załogi, szybki zawrót i biegiem do samochodu na kolejny OS. Po drodze jesteśmy świadkami wypadnięcia z trasy załogi 37. Na szczęście nic poważnego się nie stało.
Teraz rura na OS 13. Dobrze, że zjeżdżamy z górki, bo czasu na styk. Gdy dobiegamy do odcinka właśnie przejeżdża pierwsza załoga. Obok dostrzegam znów ekipę TVP. Zostaję więc na sporym wzniesieniu, skąd przez kilkadziesiąt sekund jak na dłoni widać cały przejazd.
Obserwować tak długo jadącego i zmagającego się z meksykańskimi zakrętami Roberta to jest coś niesamowitego. Ciężko opisać ten stan w jakim się jest w tym momencie – życzę Wam abyście choć raz mogli tego doświadczyć, aby przekonać się ile gęsiej skórki może zrobić się na ludzkim ciele ;)
Planowo teraz dłuższa przerwa i czas na serwis, więc na spokojnie możemy zostać tu i zobaczyć przejazdy do końca. Na naszych oczach wyłaniając się na szczycie, zalicza przewrotkę Mikkelsen. Wprawdzie przejeżdża jeszcze spory kawałek trasy, ale niestety… uszkodzenia są na tylko poważne (m.in. rozwalona chłodnica), że nie pozwalają na dalszą jazdę. Szczęście w nieszczęściu, że miał gdzie zjechać i laweta w mgnieniu oka przetransportowała go na serwis. W takich chwilach głupie myśli przychodzą do głowy… Przecież równie dobrze to mógł być Robert :/
Zawrót, jedziemy na OS 14 – mamy już upatrzoną tam wcześniej miejscówkę…
Jedziemy, jedziemy… nagle łapiemy zasięg… dociera sms, że nasi stoją… kolejny, że wypadli z drogi… Nie dowierzam! Niemożliwe! Stajemy i czekamy na dalsze info…
Niestety jedyne dobre słowo to zapewnienie, że chłopakom nic się nie stało. W takim momencie nie myśli się już o następnym OS-ie, o rajdzie, który nadal trwa…
Jedziemy na serwis. Cały czas mamy nadzieję, że samochód uda się szybko odbudować i Robert powróci na trasę. Niestety… Do parku serwisowego dociera Fiesta, po której wprawdzie nie widać z zewnątrz dużych uszkodzeń, ale jak się okazało klatka bezpieczeństwa została naruszona…
Koniec jazdy. Ciężko się w takim momencie z tym pogodzić. Tym bardziej, że właśnie na swoje stanowiska zjeżdżają poszczególne ekipy. Kierowcy udzielają wywiadów, rozdają autografy, w okół same roześmiane buzie…
A mieliśmy jeszcze tyle planów, byliśmy spragnieni tylu przejazdów…
A tu masz. Klops. Niedzieli z Robertem nie będzie.
Nawet ciężko nam sobie wyobrazić co w tym momencie musi czuć sam Robert. Strasznie nam przykro, że w żaden sposób nie możemy go teraz wesprzeć, podtrzymać na duchu, szepnąć dobre słowo…

Niedziela
Ochłonęliśmy trochę po wczorajszym. Rajd trwa, życie toczy się dalej.
Przed wyjazdem na dzisiejsze OS-y zastajemy przy samochodzie niemiłą niespodziankę. Kapeć. Jeżdżąc po wczorajszych szutrach przebiliśmy oponę, a konkretniej to przebił ją mega wielki gwóźdź. Nie będę Was wtajemniczać w całą operację wymiany opony, ale… nie było łatwo. Raz, że staliśmy na podjeździe pod dużą górkę… dwa, że dziś jest niedziela… trzy, że straciliśmy na to kilka ładnych godzin.
Suma sumarum z zaklejoną dziurą zdążyliśmy na zakończenie rajdu.
Cała ceremonia wręczenia nagród ma miejsce na terenie dużego parku umiejscowionego koło serwisu. Widzowie zajmują miejsca na krzesełkach, skąd obserwują jak poszczególne załogi przejeżdżają, żegnają się… cieszą…
Do pełni naszego szczęścia brakuje tylko Roberta i Maćka, którzy są już hen, hen w przestworzach. Zawsze w takich momentach powtarzamy sobie, że co nas nie zabije to nas wzmocni.
Meksyk za rok… obowiązkowo!

Podsumowując cały ten rajdowy wyjazd to…
Z całą odpowiedzialnością stwierdzamy, że był to najlepszy rajd na jakim byliśmy.
Pewnie wielu z Was pomyśli “… a można było pojechać na kilka europejskich rajdów zamiast polecieć do Meksyku…” to… nie żałujemy ani złotówki wydanej na taką przygodę – dopiero gdy człowiek ruszy się “z domu”, ma możliwość większego porównania jak wyglądają rajdy rozgrywane na całym świecie.
Choć Robertowi nie było dane ukończyć tego rajdu, to zawsze będzie nam się kojarzył z meksykańskim pyłem, słońcem, wodą i mega uśmiechem obdarowanym na zapoznaniu.

Wasze flagi dzielnie prężyły się na meksykańskich OS- ach. Dzięki tak dużej ich ilości, były widoczne zawsze już z daleka. W skutek tej feralnej wywrotki nie mieliśmy już potem okazji porozmawiać z Robertem, ale z Maćkiem owszem… dziękował nam i Wam za ten niesamowity doping. My również Wam wszystkim jeszcze raz bardzo dziękujemy – tylu polskich flag, na tak dalekim rajdzie jeszcze w WRC nie widzieli.


Dziękujemy :)

Tu Link do galerii zdjęć z Rally Mexico 2014 – Klik – 

Tęsknię za jazdą bolidem F1, a bycie jednym z tych 22-24 kierowców jest dużym wyróżnieniem.Tęsknię też za pracą nad bolidem i udoskonalaniem go. Ilekroć zbliżałem się do toru miałem zbyt wiele wspomnień.Mieszane uczucia, których chcę uniknąć.

Klub Kibiców Roberta Kubicy
KOMENTARZE KIBICÓW
Autor: marciinex
o 19:16

Udostępnij:

error: Content is protected !!