^

Robert Kubica - Klub Kibiców

wtorek, 12 stycznia 2016

Marcin Rybak

Naszym kolejnym gościem jest dziś fotograf z pewnością dobrze Wam znany przede wszystkim ze współpracy z  RK WRT – choć jego przygoda z obiektywem zaczęła się dużo wcześniej.
Nie zadawaliśmy tym razem pytań, wszystko w intencji możliwości poznania przez szerszą grupę kibiców tego sympatycznego człowieka, który nieraz bezinteresownie pomógł Klubowi, kiedy zaistniała taka potrzeba.
Fotografa, który kibiców bez problemu potrafi zrozumieć, bo jak niżej przeczytacie z pewnością sam nim jest.
Nasz gość – Marcin Rybak.

2Ostatnio pokusiłem się o policzenie ile czasu „zmarnowałem” przez rajdy. Okazało się, że gdyby zsumować tylko rajdy WRC, spędziłem na oesach 2,5 roku bez przerwy. Ponad 150 rajdów na przestrzeni 15 lat…
W międzyczasie zdążyłem przytyć, schudnąć, posiwieć… a ciągle nie znalazłem odpowiedzi na pytanie „po co to wszystko?”.
Zaczynałem jak każdy, od bycia kibicem z nosem w gazetach (to taki papierowy internet), śledząc rzadkie relacje w telewizji… aż pewnego dnia spakowałem tobołek i ruszyłem pociągiem, pks-em, autostopem na pierwszy odcinek specjalny.
Decyzja o wybraniu się na pierwszą rundę WRC była spełnieniem marzeń i stała się początkiem drogi.
Cholernie wyboistej, często pod górkę, z kłopotami…ale takiej, która mnie ukształtowała i dała taką ilość genialnych doświadczeń, że wielu osobom nie starczyłoby dwóch żyć by tego doświadczyć.
Na początku, na rajdy zabierałem kamerę wideo lub aparat żeby zachować te ulotne chwile – teraz bez sprzętu nie potrafiłbym oglądać zmagań najlepszych kierowców z czasem i drogą.
Zostałem zawodowym fotografem. Ale czy tak naprawdę jestem nim na oesach?
Każdego roku zdarza się kilka sytuacji, w których bycie fotografem, zawodowym reporterem, panem w kubraczku i za aparatem za dużo złotówek schodzi na plan dalszy.
Zrzucam tzw „tabard”, odkładam sprzęt i wracam do korzeni. Staję w błocie po kolana, odmrażam palce o zimną karoserię, obrywam kamieniami po plecach. Wszystko to dlatego, że jakaś załoga postanowiła zwiedzić okolicę, niekoniecznie po trasie odcinka, zostawiła koło na jakimś głazie, zakopała się w zaspie.3
Bo tak naprawdę nigdy nie przestałem być kibicem tego sportu. Z tego się nie wyrasta. Wielu moich  kolegów z branży uważa się za lepszych bo biały kołnierzyk i jasne spodnie predestynują ich do wyższych zadań niż np. wypychanie auta z rowu. Stoją z wciśniętym spustem migawki i tłuką zdjęcia patrząc jak eksplodujący adrenaliną zawodnicy z nadzieją w oczach oczekują każdej pomocy. Tak było np. z Kevinem Abbringiem w Szwecji. Nie zastanawiałem się nad fotami. To był instynkt. Klamoty na ziemię i do dzieła, a że była to strefa wyłącznie dla mediów miałem okazję doświadczyć tego jak bardzo niewielu wśród fotografów było i jest kibicami. Pomagała mi znajoma fotograf Sarah…a około dziesięciu panów „szyło” zdjęcia.
To taki moment gdy zdajesz sobie sprawę, że jednak ręka, która cię lepiła sięgała po inną glinę.
Dało to też okazję do pewnej analizy.
W ciągu ostatnich kilku lat umknęło mi kilka emocjonujących portretów tylko dlatego, że zachowałem się jak kibic.
Kiedy D.Sordo wypadł niebezpiecznie z drogi w Meksyku, pierwszą myślą było pomóc wydostać się chłopakom z auta, dowiedzieć czy są cali, dać łyk wody by ostudzić emocje (zawsze mam przy sobie dodatkową butelkę na wszelki wypadek).
Tego samego dnia dostałem zdjęcia od kilku osób które „pomagały” nie zdejmując palca ze spustu.Marcin-Rybak
Butelek z wodą, poszkodowanym załogom, rozdałem kilka zgrzewek na przestrzeni kilku sezonów.
Ale ludzkie odruchy to nie tylko relacje kibic-załoga. To także wzajemna altruistyczna relacja między kibicami.
Nadal mam w pamięci moje podróże autostopem po polskich rajdach, więc tak zwany „lift” jest równie naturalny jak oddychanie. Podrzucenie 100km trzykrotnego mistrza świata było małą wisienką na tym torcie.
Kilkukrotnie, gdy już kurz opadł, widziałem jak kilkanaście osób typu „media” wbija wzrok w swoje wyświetlacze nie zwracając uwagi na przykład na płomienie wydobywające się spod auta, które właśnie przytuliło się do muru lub drzewa.
Owszem, zdarzają się sytuacje, w których nie można zrobić nic więcej niż tylko pokazać emocje przez obiektyw. Tak było w Finlandii, kiedy w zamkniętej strefie Robert i Maciek pchali swoją fiestę do strefy zmiany 1522801_826473267471525_1543693633376403355_oopon. Dotknięcie przez kogokolwiek poza załogą auta oznaczałoby dyskwalifikację. Popełniłem wówczas kilka bardzo emocjonalnych zdjęć. Jednak poza potężnym zmęczeniem i rozczarowaniem nie groziło załodze nic więcej.
Tendencja do robienia zdjęć (bo fotografowaniem nazwać tego nie zdołam) jest zmorą dzisiejszych czasów i jak mówi żart, przeciętna nastolatka z wizyty w toalecie McDonald’s ma więcej zdjęć niż Armstrong ze spaceru po księżycu. Taki mamy klimat na świecie.
Jednak w kibicach rajdowych pozostały jeszcze dostateczne pokłady empatii, że prędzej utopią smartfona w kałuży, ubłocą się po pachy i narażą na siniaki niż pozwolą by rajdówka sczezła w przydrożnym rowie lub u chłopa na polu.
Kiedy mówię, że nie lubię fotografować wypadków, przeważnie towarzyszy mi niedowierzanie lub zdziwienie. Ale prawda jest taka, że zdjęcia wypadku to zawsze „lucky shot”…który oznacza dla kogoś koniec marzeń, smutek a nierzadko ból i cierpienie.1
I jak się wówczas zachować? Jak fotograf czy jak kibic?
Na szczęście za każdym razem podejmuję decyzję po której nie męczy mnie kac moralny. Ciągle jeszcze to potrafię.
I oby zostało to do końca mojej przygody z fotografią motorsportu.
Bycie kibicem to coś więcej niż transparent, flaga na policzku czy „naście” toastów za zdrowie załogi. To także spora odpowiedzialność i szansa by móc przed lustrem powiedzieć „zachowałem się jak kibic”.

Czego Wam i sobie życzę.

Marcina spotkacie na fb: Marcin Rybak Photography

 

KOMENTARZE KIBICÓW
Autor: marciinex
o 18:28

Udostępnij:

error: Content is protected !!