^

Robert Kubica - Klub Kibiców

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Made in China

Niedzielny wyścig o Grand Prix Chin zakończył się dubletem dla Mercedesa i trzecim miejscem dla Sebastiana Vettela z Ferrari.

Przechwytywanie w trybie pełnoekranowym 2015-04-12 080335.bmpWyścig wygrał Lewis Hamilton, drugi na mecie był jego zespołowy kolega, Nico Rosberg. Nie obyło się bez kontrowersji – na konferencji prasowej Rosberg zarzucił Hamiltonowi, że ten celowo spowalniał kierowców, którzy jechali za jego plecami. Lewis nie pozostawał mu dłużny – stwierdził, że nie w jego interesie leży kontrolowanie wyścigu Nico i jeśli ten chciał go wyprzedzić, mógł to zrobić – ale tego nie uczynił.

Cóż, trzecia runda mistrzostw, a w Mercedesie ciśnienie rośnie. Nie bez powodu, bo Srebrne Strzały mają się czego obawiać – Ferrari odnotowało znaczący postęp, więc Mercedes – choć wciąż ma przewagę – to spać spokojnie nie może. Team na GP Chin uzbroił się w nowe przednie skrzydło, które poprawiło osiągi zawodników, jednak zgrzyty między Hamiltonem a Rosbergiem plus Ferrari za plecami równa się nerwy. Dwie odmienne strategie dla obu zawodników też nie powinny nikogo dziwić – dla Mercedesa najważniejsze jest mistrzostwo świata w klasyfikacji konstruktorów, dopiero później myśli się o tytule indywidualnym. Merc mając na uwadze fakt, że konkurencja odnotowała postęp, będzie dobierał swoje strategie w taki sposób, by odnieść zwycięstwo – nawet, gdyby oznaczało to gorszą strategię dla jednego z kierowców.

Cel w Chinach został osiągnięty – był dublet. Ferrari zaryzykowało obierając agresywną strategię, ale skończyło się na trzecim miejscu Vettela i czwartym Raikkonena.

Nie obyło się bez przygód – awarie skrzyń biegów i silników Renault. Tak, znowu. Awaria jednostki napędowej pozbawiła Maxa Verstappena punktów na kilka okrążeń przed metą. Wyścig trzeba było zakończyć za samochodem bezpieczeństwa, bo silnik w bolidzie Maxa postanowił wyzionąć ducha na prostej start-meta. W płomieniach skończyła też jednostka w bolidzie Daniila Kvyata. Z problemami również Pastor Maldonado. Złośliwi twierdzą, że na zawodnika Lotusa zawsze można liczyć jeśli chodzi o coś głupiego. Pastor najpierw wykręcił efektownego bączka, później przestrzelił wjazd do alei serwisowej blokując koła, a wyścig zakończył w garażu bez hamulców po kraksie z Jensonem Buttonem. I nie – to nie Pastor ponosił winę za kolizję.

Na pochwałę zasługuje Manor i McLaren – Boże, widzisz i nie grzmisz wymieniam McLaren z teamem z ogona stawki… Niemniej jednak obie stajnie poczyniły krok naprzód i dojechały do mety. Manor dał radę zmieścić się w regule 107 procent w sobotniej sesji kwalifikacyjnej, McLaren z kolei w wyścigu był w stanie walczyć z Red Bullem. Patrząc na ową czwórkę zaczynałam się zastanawiać, czy to bardziej awans McLarena czy raczej upadek Red Bulla… Cóż, Vettel wiedział co robi przechodząc do Ferrari.

Kolejny wyścig już w najbliższy weekend – czeka nas GP Bahrajnu. Czym zaskoczą nas ekipy tym razem?

KOMENTARZE KIBICÓW
Autor: Elena
o 10:56

Udostępnij:

error: Content is protected !!